Hiawassee

dzień marszu: 8 , mila szlaku: 70 , jestem [tutaj] , cała trasa [mapka]

Noc spędzona na niezbyt wygodnych łóżkach sprawiła że z radością ruszyliśmy z powrotem na szlak. Po drodze splądrowaliśmy hiker box powiększając zapasy jedzenia o parę darmowych obiadów. W grupie jest również Cate z Waszyngtonu, mianowaliśmy ją honorową Europejką :-)

Pogoda rozpieszczała: musiałem nałożyć na kark krem przeciwsłoneczny a na podejściach intensywnie popijaliśmy. Na jednej z przełęczy zatrzymaliśmy się na gorący lunch który przyrządziliśmy na kuchenkach.







Nocleg wypadł nam na przełęczy Low Gap gdzie postanowiliśmy spróbować samodzielnego wieszania jedzenia na drzewach. Efekty były różne ale ostatecznie wszystkie worki zawisły nad ziemią a my mogliśmy iść spać.


W sobotni ranek ruszyliśmy z mocnym postanowieniem dotarcia do następnej wiaty i zaklepania miejsc na burzową noc. Poszło świetnie, Blue Mountain osiągnęliśmy chwilę przed południem.





Zjedliśmy lunch i postanowiliśmy wędrować dalej, mimo iż oznaczało to konieczność biwakowania. Potwornie długie i strome zejście do Unicoi Gap a następnie równie długie i strome podejście na Rocky Mountain dały nam wycisk, byliśmy usatysfakcjonowani wynikiem i rozłożyliśmy się obozem razem z trzyosobową grupką poznaną tego samego dnia.




Obiady wylądowały w żołądkach, worki zawisły na drzewach, silny wiatr zapowiadał niespokojną noc...


Nocna zlewa i wichura nie dały nam dobrze pospać, rano było dosyć zimno i mimo tego że deszcz ustał, długo wędrowałem w kurtce bo nie mogłem się rozgrzać.





Słońce wyszło zza chmur ale lodowaty wiatr wzmagał się z godziny na godzinę i tylko wschodnie trawersy były osłonięte na tyle żeby zdjąć rękawiczki albo rozpiąć bluzę. Tego dnia wędrówka przebiegała zgodnie z planem i nocowaliśmy w wiacie Deep Gap.






Po posiłku, spodziewając się przymrozków zapakowaliśmy filtry i kanistry z gazem do śpiworów. Spać poszliśmy koło dziewiątej, chcąc wystartować bardzo wcześnie tak aby następnego dnia obrócić do miasta po zakupy i wrócić na szlak.

Noc faktycznie była zimna ale raczej nie mroźna bo woda pozostawiona obok legowiska była płynna. Ruszyliśmy chwilę po siódmej, żwawo przebierając nogami żeby się rozgrzać. Minęliśmy tzw. fairy garden i po długim zejściu dotarliśmy do Dicks Creek Gap gdzie po dłuższej debacie zapadła decyzja o pozostaniu na noc w Hiawasee.



Dzięki pomocy gościa o ksywie Atlas szybko złapaliśmy stopa i siedząc na pace ciężarówki ruszyliśmy ku miasteczku. Mijaliśmy piękne widoki a atmosfera przygody była niesamowita!



W Hiawassee zjadłem prawdziwie amerykańskie sniadanie i pierwszego cheeseburgera w Stanach :-)

2 komentarze:

  1. Walcz walcz. Pięknie tam :). Wierzę że wiatr Ci sprzyja. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam te Twoje opowieści z podróży. Jestem mega dumna z Ciebie i trzymam kciuki

    OdpowiedzUsuń