Franklin

dzień marszu: 12, mila szlaku: 110 , jestem [tutaj] , cała trasa [mapka]

Złapanie stopa z powrotem na przełęcz zajęło nam mniej niż 30 sekund więc na szlaku byliśmy chwilę po ósmej rano. Podejście było umiarkowanie strome a wygodna ścieżka wkrótce biegła to w górę to w dół przez krajobraz który już nam się trochę opatrzył. Bezlistne drzewa i krzewy przeplatane ciemnozielonymi plamami rododendronów, zwalone pnie i zdrewniałe pnącza, porośnięte mchem skały i małe strumienie z których nabieramy wodę. Wypatruję wiosny i znajduję pierwsze jej oznaki: małe kwiatki, pączki na niektórych krzewach, maleńkie siewki z trudem znajdujące miejsce między zeschłymi liśćmi. Nie mogę się już doczekać tego momentu kiedy każdy dzień przynosi więcej zieleni, chciałbym też wreszcie usłyszeć śpiew ptaków które są tutaj dziwnie milczące.






Niestety nie dowiem się już jak wygląda wiosna w Georgii bo na 80 mili szlaku przekroczyłem granicę z Północną Karoliną. Przełęcz Bly Gap była miejscem gdzie zjedliśmy pierwszy w tym stanie lunch i ruszyliśmy dalej. Podejście które zaczęło się niedługo potem było bardzo długie i męczące ale ostatecznie wszyscy dotarliśmy do Muskrat Creek Shelter gdzie rozbiliśmy namioty.






Nasza grupka powiększyła się o dwie osoby: Miranda i Cherie wędrują razem od początku szlaku, dzieliliśmy już domek i hotelowy pokój a teraz biwakujemy w tych samych miejscach. Po kolacji obejrzeliśmy zachód słońca i wskoczyliśmy do śpiworów.



Noc była mroźna, miałem na sobie niemal wszystkie możliwe ubrania ale rano i tak wybudzałem się co chwila. Na szlak wyruszyliśmy trzema grupkami, słońce szybko rozgrzewało poranne powietrze i wkrótce było już bardzo ciepło. Godzinę później napotkaliśmy członków Nantahala Hiking Club - lokalnych entuzjastów zajmujących się utrzymaniem szlaku w dobrej kondycji. Usuwają zwalone na ścieżkę konary, czyszczą drenaż i tym podobne.




Na początku podejścia na Standing Indian Mountain szlak zmienił charakter na bardziej kamienisty i poprzerastany korzeniami a ścieżka wiła się zakosami coraz wyżej i wyżej. Widok z wierzchołka był niesamowity, zjedliśmy tam lunch, tam też poczułem że słońce spaliło mi czubki uszu.










Dalsza droga prowadziła zarośniętą drzewami granią a kiedy w końcu zaczęła opadać zdawało się że nie ma to końca. Odpoczynek w cieniu rododendronów na Beech Gap przyniósł nieco wytchnienia od palącego słońca, ale reszta drogi do Carter Gap Shelter dłużyła mi się niemiłosiernie, odetchnąłem więc z ulgą kiedy o 16-tej dotarliśmy na miejsce. Resztę popołudnia zajęły mi zwykłe czynności obozowe: rozstawienie namiotu, wietrzenie śpiwora, nabranie wody, przygotowanie linki do powieszenia jedzenia a w końcu kolacja i zasłużony odpoczynek.









Czwartek zaczął się dość późno, wyruszyliśmy o 8:40 kiedy słońce zaglądało już na przełęcz. Najpierw spokojne podejście, potem marsz przez korytarz bezlistnych krzewów a w końcu okrzyk zachwytu kiedy zeszliśmy trochę ze szlaku podziwiać widoki.






Pierwszą przerwę zrobiliśmy przed emocjonującym podejściem na Albert Mountain. Błotnista ścieżka trawersowała bardzo stromy stok by wyjść na zarośnięte wypłaszczenie z którego widać już było wieżę obserwacyjną na głównym wierzchołku. Ostatnie minuty wspinaczki wymagały już użycia rąk i były bez wątpienia najbardziej stromym fragmentem szlaku do tej pory.







Widok z wieży był niesamowity, wkoło niemal same góry w szarej, zimowej szacie. Wyobrażam sobie że latem jest tu jeszcze piękniej. Pod wieżą zjedliśmy lunch i ruszyliśmy całą grupą w kierunku kolejnego istotnego punktu: setnej mili szlaku. Każde z nas ma fotkę z liczbą z patyków :-)









Dalsza wędrówka to tunel z rododendronów. Ścieżka niemal płaska, wygodna, rozpędziliśmy się na niej połykając ze trzy mile aż zaczęła powoli opadać przecinając strumienie i doliny aż sprowadziła nas do Rock Gap Shelter gdzie zostaliśmy na noc.




Deszcz który spadł w nocy towarzyszył nam całe piątkowe przedpołudnie w wędrówce do Winding Stair Gap. Stopa złapaliśmy w kilka minut i niedługo potem byliśmy we Franklin. Śniadanie, wizyta na poczcie, zakupy, obiad i zaraz wracamy na szlak. Pozdrowienia!




1 komentarz:

  1. Aaaa Hhhhooooojj dreptusiu! Trzymam kciuki. Dbaj o siebie. Serdecznie pozdrawiam.
    Dziadek Andrzej z GSB

    OdpowiedzUsuń