Po trzech dniach na przedmieściach Filadelfii, gdzie dzięki wielkiej pomocy Kasi załatwiłem ostatnie sprawunki, ruszyłem niedzielnym nocnym pociągiem do Gainesville w stanie Georgia. Kolej rządzi się swoimi prawami więc godzinne opóźnienie u celu zupełnie mnie nie zaskoczyło, było nawet na rękę bo stopa łatwiej łapać jak jest już jasno.
We wtorek rano wykorzystałem chwilową przerwę w opadach żeby wrócić kilkaset metrów, pardon: jardów, i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na początku szlaku.
26.03.2019 ruszyłem wreszcie za białymi znakami Szlaku Appalachów. Wędrówka upływała dobrze, ścieżka była na przemian kamienista albo dobrze wydeptana i często przecinała leśne drogi oraz inny szlak: imienia Bentona McKay. Wkoło strumienie i rododendrony, bardzo nastrojowo.
Mijałem sporo innych hikerów, a tuż przed 14-tą dotarłem do Hawk Mountain Shelter gdzie dogoniłem grupkę z ostatniego noclegu. Zamierzaliśmy zatrzymać się właśnie tam, ale było tak wcześnie że postanowiliśmy ruszyć dalej.
Najpierw deszcz a potem dramatyczna zlewa która dopadła nas kwadrans przed Gooch Gap Shelter była chyba karą za zuchwałość. Mieliśmy za sobą dobre 15 mil marszu a musieliśmy rozbić namioty bo wiata była już pełna ludzi. Oszczędzę wam opisu tych zmagań, wierzcie mi jedynie że łatwo nie było ;-) Noc była najpierw mokra a potem zimna.
Rano guzdraliśmy się nieco i ruszyliśmy na szlak dopiero o 10:30. My to znaczy Szkot Thomas, Niemiec Christian i ja, znani na szlaku jako "Europeans". Pogoda była dobra a kolejne godziny podnosiły temperaturę i wspomnienie kiepskiej nocy bladło z każdą chwilą.
Widoki piękne, szlak kamienisty i wciągający, szum strumieni... Wspaniała nagroda po dwóch dniach deszczu. Rozbici w namiotach nieopodal Lance Creek zasypialiśmy wsłuchani w wycie kojotów.
Czwartek powitaliśmy wcześnie i ruszyliśmy na szlak już o 8 rano. Wspinaczka na Blood Mountain zapowiadała się ciężko ale była raczej długa niż stroma. Widoki na szczycie były wspaniałe, pogoda dopisała podobnie nastroje.
Zejście było strome i kamieniste ale całkiem niedaleko bo już na Neels Gap zadekowaliśmy się w domku sześcioosobową ekipą. Gorący prysznic, pranie i pizza zamówiona przez telefon - to było to czego potrzebowaliśmy po czterech dniach na szlaku.
Neels Gap to miejsce gdzie rezygnuje 20% wędrowców - to z pewnością żadne z nas :-)