Powrót na szlak zajął nam nieco więcej czasu niż poprzednio, najpierw musieliśmy zająć odpowiednią pozycję, a podwózkę złapaliśmy po około dwudziestu minutach. Pogoda była dobra, po porannej zlewie nie było śladu. Ścieżka pięła się zakosami a my, pełni sił po obfitym obiedzie, podążaliśmy nią do Siler Bald Shelter gdzie mieliśmy spędzić noc.
Wiata a z nią miejsce biwakowe były mocno oddalone od szlaku i musieliśmy wytracić sporo wysokości zanim w końcu zobaczyliśmy zieloną łąkę okoloną drzewami i strumieniem. Rozbiliśmy namioty, powiesiliśmy jedzenie i po krótkiej pogawędce z obecnymi na miejscu hikerami poszliśmy spać.
Sobotni poranek był ciepły ale pochmurny. Wilgoć wdzierała się do namiotów ruszyliśmy więc w dalszą drogę. Odzyskanie straconej poprzedniego dnia wysokości zajęło dłuższą chwilę i było dość męczące. Wędrówka przez zamglony las nie trwała jednak dłużej niż godzinę bo zaczęło się przejaśniać i już przed południem słońce regularnie wychodziło zza chmur.
Spokojne podejście na Wayah Bald gdzie stoi kamienna wieża widokowa wypadło akurat w momencie gdy chmury nad okolicznymi dolinami rozwiewały się odsłaniając wspaniałą panoramę.
Lunch zjedliśmy milę dalej po czym ruszyliśmy dalej. Słońce operowało już na całego kiedy wygodna ścieżka doprowadziła nas do ostatniego tego dnia podejścia. W upale i znoju wdarliśmy się wreszcie do Cold Spring Shelter, schronu zbudowanego w latach 30-tych gdzie trójka z nas urządziła legowiska.
Spodziewając się porannej zlewy chcieliśmy ruszyć w miarę wcześnie aby jak najszybciej dotrzeć do Nantahala gdzie czekał już na nas zarezerwowany pokój z sześcioma pryczami. Oporządziwszy się jak codzień, zjedliśmy wspólny obiad z innymi wędrowcami i wskoczyliśmy do śpiworów.
Deszcz przyszedł wcześniej niż się spodziewaliśmy bo już o piątej nad ranem i kończył się kiedy opuszczaliśmy schron. Szybko zdjęliśmy warstwy przeciwdeszczowe i wkrótce odbiliśmy ze szlaku na skalisty szczyt Rocky Bald. Chmury snujące się w dolinach są równie malownicze jak rozległe panoramy więc nie narzekałem na pogodę.
Zejście na przełęcz Tellico Gap a następnie podejście do wieży widokowej na Wesser Bald zajęło nam następną godzinę a widoki wkoło wynagrodziły trud wejścia na ten skalny cypel.
Od tego miejsca szlak biegł wąską granią, stoki opadały stromo w przepaście a las nosił ślady niedawnego pożaru. Ścieżka czasami wznosiła się lekko ale głównie opadała, i to dość stromo a nagie skały oferowały dodatkowe emocje.
W końcu weszliśmy na równie strome trawersy kolejnych dolin i coraz bardziej zagłębialiśmy się w duszny, zieleniejący las. Wiosna jest już tutaj na dole wyraźnie widoczna, ptaki hałasują, zielenią się drzewa i krzewy, niektóre kwitną na różowo, latają też wspaniałe motyle.
Nantahala Outdoor Center położona jest nad górską rzeką którą obierają za cel kajakarze, oferuje noclegi i wyżywienie a nam dodatkowo trafiła się pierwsza na szlaku tzw. Trail Magic. Hikerzy zbierali się przy namiotach i ognisku gdzie można do oporu jeść i pić dzięki hojności ludzi związanych z górami.
Po napełnieniu jedzeniem żołądków i kieszeni zainstalowaliśmy się w przygnębiającej norze jaką był nasz pokój. Wieczorem do snu układał nas niezwykły dźwięk: żaby drzewne dawały swój koncert. Sęk w tym że do złudzenia przypomina to wycie alarmu samochodowego...
Uwielbiam Twoje opisy, mam nadzieję, że będziesz je wrzucał regularnie. Powodzenia na szlaku!
OdpowiedzUsuń